"Kosmici grają rocka" to typowy produkt swoich czasów - obciachowy i jednocześnie w tej obciachowości fajny. Miejscami kojarzył mi się z filmami Tromy, ale bez przemocy i żartów z rozwolnieniem. Ogólnie tyłka nie urywa, ale warto zobaczyć dla muzyki (aż noga sama chodzi) i parady "ejtisowych" indywiduów - nigdy dość tych strojów i fryzur. Sama fabuła to po prostu teledyski rodem z dni chwały MTV, zlepione na wiśniową gumę do żucia historią o miłości kosmity do niestałej w uczuciach panienki.
Wielki plus za srogą brunetkę z rockabillowego kawałka "Justine"!