Z teki pomysłów Williama Castle'a - tym razem jednak jeden z moich ukochanych reżyserów przeholował - fabuła "Zotza" to idiotyzm do kwadratu, który sprawdziłby się może jako generator dość specyficznego komizmu w krótkometrażówce (czego najlepszym dowodem jest udany i zabawny zwiastun), ale na pełnometrażową fabułę to jednak stanowczo za mało - chwilami dłuży się niemiłosiernie, a niektóre sceny są tak absurdalne - i przy tym mało zabawne - że chciałoby się je natychmiast potraktować nożycami montażowymi.
Jak na Castl'a przystało mamy tu jednak szereg całkiem pomysłowych chwytów realizacyjnych - począwszy od klamrowej zabawy logotypem wytwórni ("Zotz all - kapitalne!), przez bezprecedensowe chyba stosowanie techniki bullet-time (całkiem udane), przez rozmaite zotz-pomysły: głos puszczony w zwolnionym tempie, bohater spadający z wieżowca w zwolnieniu itp. Spora dawka humory wyczerpuje się jednak dosyć szybko, a na początku i w drugiej części filmu sporo jest dłużyzn. Finalnie więc film można potraktować jako ciekawostkę realizacyjną z kilkoma zabawnymi momentami, ale jako całość film nie jest zbyt udany. Nawet jako parodia.